Oczami wyobraźni przyszła mi do głowy piękna historia.
Wszystko wskazywało na to, że Darwin Nunez odejdzie z Liverpoolu. Krytykowany, niezrozumiany, obwiniany o zmarnowane sytuacje i brak skuteczności. Już spakował walizki. Oferta z Neapolu była konkretna, agent naciskał, a serce powoli przestawało bić dla czerwonej koszulki.
Ale wtedy wydarzyło się coś, co zatrzymało świat piłkarski w miejscu. W tragicznym wypadku samochodowym zginął Diogo Jota, jego przyjaciel z drużyny.
W ciągu zaledwie 72 godzin Darwin Núñez pokazał, co to znaczy być mężczyzną. Najpierw pożegnał dziadka w Urugwaju. Nie mając nawet dnia na odpoczynek, już następnego dnia udał się ze swoją partnerką do Portugalii aby oddać hołd Diogo Jocie i jego bratu André Silvie. Był pierwszym piłkarzem Liverpoolu, który tam dotarł. Pogrążony we własnym żalu, postanowił stanąć przy rodzinie kolegi z drużyny. Bez kamer. Bez słów. Tylko cicha obecność i szczery, ciężki ból serca. Bo to nie był obowiązek piłkarski. To był akt miłości, szacunku i braterstwa.
Gdy miał już pożegnać się z klubem na dobre, wszedł do gabinetu Arne Slot i powiedział:
Zostaję. Po tym co się wydarzyło po prostu nie mogę odejść
Sezon 2025/26 przeszedł do historii. Darwin był nie do zatrzymania. Strzelał w każdym meczu. Gole były różne piękne woleje, bramki głową, akcje indywidualne. Ale po każdym trafieniu wznosił ręce ku niebu.
Liverpool wrócił na szczyt. Z Darwinem jako liderem zdobyli Premier League, Ligę Mistrzów, a on sam został królem strzelców Europy.
Po zakończeniu sezonu Darwin ze łzami w oczach wyszedł do dziennikarzy. Trzymając statuetkę piłkarza sezonu drżącym głosem powiedział:
Rok temu nie wierzyłem, że tu będę. Myślałem nawet o zrezygnowaniu z futbolu, ale pewnego dnia straciłem przyjaciela i wtedy wszystko się zmieniło. Diogo to dla Ciebie. Obiecałem, że pokażę światu, na co mnie stać. Teraz cały świat wie dzięki Tobie