Wydawało się, że nie ma nic lepszego niż wyszarpana w 97-98 minucie wygrana z Newcastle. Idealny bodziec, żeby złapać trochę pewności siebie i wyjść na derby nabuzowanym.
Niestety myliłem się i z tym, bo znowu wyszliśmy jacyś tacy ospali i pierwszą połowę poza jedną sekwencją z dwoma słupkami należy zaliczyć do kolejnych nijakich, żenujących otwarć meczu w tym sezonie. Oczywiście Gomez bez powodu wystawił setkę przeciwnikowi bez powodu w polu bramkowym, ale Davies nie skorzystał. Tu nawet fenomenalny dziś Becker mógł tylko patrzeć i modlić się, żeby nie wpadło.
Druga połowa - było już kilka lepszych momentów, ale też kiedy wydawało się, że łapiemy w końcu jakiś rytm następowały długie minuty dominacji Evertonu. Widać, że sporo wtedy ryzykujemy i powstają duże przestrzenie na kontry, ale też głównie Fabinho stał się wyjątkowym wozem z węglem/gorzej się ustawia, bo on nie przecina już praktycznie nic. Tam ze dwie takie kontry wyglądały, jakby Usain Bolt z piłką (głównie Gordon) był goniony przez jakiegoś polskiego ponad 30-letniego stumetrowca (Milner). Gdyby nie Alisson, któraś z kontr zakończyłaby się golem dla Evertonu, bo nie dobiegliśmy, ani nie przerwaliśmy akcji wcześniej.
Zresztą Milner - chyba jedno z jego gorszych wejść. On w żadnym wypadku nie powinien już grać na prawej obronie, a i w środku pola jego występy powinny dotyczyć jedynie paru minut, kiedy trzeba zaorać boisko cementem i bronić PRZEWAGI (nie bronić remisu).
Klopp dziś też chaotyczny, te zmiany jakieś takie trochę desperackie. Obroniła się na pewno zmiana Robertsona (mimo, że Tsimikas w końcu wyglądał dobrze względem poprzednich wejść z ławki - chyba zastrzyk pewności siebie za starting eleven dał dużo), bo Andy ostro nas napędzał w ostatnich minutach. Mimo, że znowu z Diazem kilka razy nie było absolutnie żadnego zgrania.
Salah - mimo, że cień dawnej formy i teraz nie potrafi wygrać pojedynku praktycznie z nikim (do czołowych left-backów na świecie dziś po jego występie można doliczyć Mykolenkę, a mamy już też Malacię, Targetta, Mitchella i Robinsona), to jednak i tak stwarza ogromne zagrożenie. Ostatnio dwie asysty, dziś słupek w 96 minucie i niewiele brakło, żeby to on został naszym bohaterem. Choć oczywiście przy najwyższej tygodniówce w zespole do niego też można mieć spore pretensje, bo w praktyce od jej otrzymania powinien błyszczeć jeszcze bardziej i strzelać gole z niczego, jak nas przyzwyczaił w poprzednich latach…
Tylko proszę nie pisać o pechu, bo w meczu z Newcastle mieliśmy furę szczęścia z golem Carvalho. Dziś po prostu los nie był już taki łaskawy.
Będzie ciężka walka o top4 w tym sezonie. Elliott z Carvalho dali nam wiele radości, jednak dziś zostali wrzuceni na głęboko wodę pod kątem fizycznym i nie poradzili sobie (oczywiście zero pretensji). W Arthura średnio wierzę, ale obym się pozytywnie zaskoczył. Jeden Onana w Evertonie dziś był bardziej widoczny niż cała nasza pomoc, a ten wrak Iwobi wyglądał, jak piłkarz world class. Tak nie może być…